Pożoga nad reglami

Góralska bacówka spłonęła wczoraj w Tatrach. Drewniany szałas, najstarszy na Rusinowej Polanie, zaczął się palić około południa. Nie udało się uratować ponad 60-letniego zabytku. Pierwsi na polanie zjawili się pracownicy Tatrzańskiego Parku Narodowego. Bez sprzętu, z jedną tylko niewielką gaśnicą - niewiele mogli zdziałać. Stary szałas szybko w obrócił się w popiół.

Dokładnie o g. 13 zakopiańską straż pożarną zaalarmował telefon. - Od razu wyjechaliśmy do akcji. Mogliśmy dotrzeć tylko do szlabanów na Zazadniej i Wierch Porońcu - opowiada kpt. Józef Galica, który był na miejscu pożaru. - Potem trzeba było iść pieszo, pięć kilometrów. Nieśliśmy tylko niezbędny sprzęt, topory, bosak i piłę mechaniczną. Siedmioosobowy zespół gaśniczy pojawił się na miejscu wiedząc, że nie da się uratować szałasu. Dali o tym znać przez radio strażnicy TPN, którzy bezsilnie przyglądali się płomieniom.

Rusinową Polanę pokrywa 20-30 cm śniegu z grubą skorupą lodową. W takich warunkach nie radzi sobie samochód terenowy, a nawet skuter śnieżny. Nie ma skąd nabrać wody, musi wystarczyć śnieg. Strażacy dopilnowali tylko dopalającego się pogorzeliska. Po południu zgliszcz strzegli jeszcze strażnicy TPN-u - zachodziła obawa, że ogień odnowi się i przerzuci na las.

Spalona bacówka należała do Jana Murzańskiego, sędziwego górala z Gronia, który w latach 70. prowadził wypas owiec wysoko nad taflą Morskiego Oka w Dolince za Mnichem. Bacówka służyła mu jeszcze niedawno za letnie schronienie. Robił tam przednie serki owcze i żentycę - twierdzi dyrektor TPN Wojciech Gąsienica-Byrcyn.

Szałasy na Rusinowej Polanie w latach 70. i 80. były schronieniem wielu grup turystów, którzy zbierali się tam w święta, ferie zimowe i letnie wakacje. Wielu z nich uczestniczyło w opozycji. - Pamiętam te czasy, ale trudno mi teraz przypomnieć sobie nazwiska. Z pewnością bywał tam Karol Wojtyła. Bywał też ojciec Konrad Hejno, teraz w Watykanie. Pojawiali się bracia Czumowie, prawie na pewno Andrzej Onyszkiewicz. Widywało się ludzi z otoczenia Antoniego Macierewicza. Ciężko teraz powiedzieć, kto dokładnie tam bywał - powiedział wczoraj Piotr Bąk, wiceburmistrz Zakopanego. Według niego szałasy z Rusinowej Polany i pobliski klasztor na Wiktorówkach były miejscami przerzutu ludzi i nielegalnej literatury na Słowację. Spotkania turystyczne nie przeradzały się w polityczne dyskusje, ważniejszy był punkt kurierski.

- W każdym szałasie jest miejsce zwane "pogrzeb". Pali się tam ognisko - watrę. W bacówce Murzańskiego nocowali prawdopodobnie turyści, którzy zostawili nie dogaszone palenisko. Od rana wiał wiatr, ogień zapewne się odnowił - mówi dyrektor TPN. - Jeśli Muzeum Tatrzańskie się zdecyduje, jesteśmy skłonni odbudować chatkę. Sam dobrze ją znam, od lat przyjaźnię się z jej właścicielem - powiedział nam W. Byrcyn.
W ostatnich pięciu latach w Tatrach polskich spłonęło pięć szałasów.

Harald Kittel
Gazeta Wyborcza
wydanie krakowskie 7.02.1996

©1999-2000 Jacek Kowner